28 września 2004

wtorek

godz. 19:00  Zamek

 
"Domofon, czyli śpiewniczek domowy Stanisławy C."
 
 
 
 
 
 
 
Spektakl muzyczny w wykonaniu Stanisławy Celińskiej
reżyseria - Jerzy Satanowski
 
 

   

Tytuł nawiązuje w przewrotny sposób do "Śpiewnika domowego" Stanisława Moniuszki, czyli zbioru pieśni na różne okazje.
Stanisława Celińska w recitalu "Domofon, czyli śpiewniczek domowy Stanisłąwy C." czaruje publiczność urzekającym uśmiechem, ciepłym głosem. Tekstami Jonasza Kofty, Agnieszki Osieckiej, Bułata Okudżawy, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Bertolda Brechta czy Cortazara wprowadza widza w swój intymny świat. Trochę to Stanisława Celińska - aktorka, a trochę jak sama mówi - "normalna" kobieta borykająca się z codziennymi kłopotami. A to chorobą, a to dziećmi, a to złym nastrojem. Aktorka wraz
 z autorem i reżyserem projektu - Jerzym Satanowskim granicę między tym, co prywatne i sceniczne wytycza tak subtelnie,
że recital staje się szczerą rozmową z widzem. Choć czasami z przymrużeniem oka. Światem i przestrzenią zwierzeń jest dom:
 "w tych czterech ścianach, wyspo bezludna, nie jestem sama, nie jestem smutna" - śpiewa Celińska i przyznaje się do swoich wad, słabości, marzeń. Ironizuje, rozśmiesza i wzrusza. Nigdy nie poucza. Po prostu opowiada. O życiu i przemijaniu. Ale wyrusza także w podróż, zabiera torebkę i ... tu już ostro brzmią teksty Kurta Weila, Bertolda Brechta. (...) W "domofonie" nie ma śladu przypadkowej, efektownej składanki piosenek, co przecież zdarza się dość często. To istotny atut całego spektaklu. (...) "Domofon", to jeden z niewielu teatralnych wieczorów, który wraca siły i nadzieję."
 

(Beata Czechowska-Derkacz, Głos Wybrzeża)

 

Śpiewać w domowym zaciszu
Rozmowa ze Stanisławą Celińską o spektaklu "Domofon, czyli Śpiewniczek domowy Stanisławy C."
W piątek (9.08) w Teatrze na Woli w ramach przeglądu "Komedie lata" odbędzie się prapremiera spektaklu muzycznego "Domofon, czyli Śpiewniczek domowy Stanisławy C."
 
Ewa Gałązka: "Domofon, czyli Śpiewniczek domowy Stanisławy C." - to tytuł Pani nowego recitalu, który zrealizowała Pani z Jerzym Satanowskim.
Stanisława Celińska: To był pomysł Jurka, żebym zaśpiewała piosenki, które można śpiewać w domowym zaciszu. Dom określa miejsce człowieka na ziemi. W moim przypadku jest bardzo silną bazą, w której ładuję akumulatory, z której wychodzę zdobywać świat. Postać głównej bohaterki to kobieta o poetyckiej naturze, z dużą wyobraźnią, ona kreuje ten sceniczny świat i pisze coś na kształt pamiętnika. A jednocześnie jest zwyczajną kobietą, którą zaprzątają zwykłe życiowe problemy. To skrystalizowana osobowość, zdobyła już życiową mądrość i nabrała pewnego dystansu do świata, w związku z tym będzie tam dużo pogodnej ironii.
 
Czyje teksty znalazły się w spektaklu?
Jest trochę piosenek, które śpiewałam wcześniej: "Tango marynarskie" i "Księżyc z Alabamy" Brechta ze spektaklu "Mahagonny", "Rozrzućmy róże przy winie" Ronsarda. Będą teksty Gałczyńskiego, Osieckiej, Białoszewskiego, Okudżawy, Cortazara, kilka tekstów Doroty Czupkiewicz, sporo tekstów Jana Wołka. Spektakl kończy się "Śpiewnikiem domowym" Wołka, który jest pochwałą domu: "Jest świat na zewnątrz i nic tam po nas. To zawsze kończy się upadkiem. Jest rozpacz idealnie słona, są kłamstwa idealnie gładkie, więc w akustycznym pudle duszy my pogubieni i niepewni, szeptem (bo ściany mają uszy) składamy nasz domowy śpiewnik". Chciałabym, żeby ten spektakl był zachętą dla widza do napisania takiego hymnu na cześć własnego domu, czy po prostu żeby uświadomić, jak ważną rzeczą jest dom, zwłaszcza w tym dzisiejszym opętanym świecie.
 
Która z piosenek jest Pani najbliższa?
Każdy tekst jest dla mnie strasznie ważny, bo nad każdym muszę popracować, więc nie mam swoich faworytów. Nawet piosenki, które powtarzam, będą brzmiały inaczej, ponieważ są w innym kontekście. Jest taki tekst "Cyrk w zimie" Wołka, który śpiewałam bardzo ekspresyjnie na zakończenie gali na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. "Przemijamy, przechodzimy z wielkich świateł w stronę zimy. Czas przenosi nas z afiszy w stronę ciszy". To jest bardzo piękny tekst, myślę, że jeden z moich ulubionych. W tym przedstawieniu śpiewam go bardzo intymnie, będzie to takie pogodne zamyślenie nad przemijaniem. Będą też piosenki alkoholowe: "Sinogarlice" Jana Wołka, "Szary poemat" Kofty, czyli będzie też coś z mojej bujnej przeszłości. Stanisław Barańczak przetłumaczył taki niesamowity tekst Nasha o Clorindzie, która się odchudza. Ta piosenka wymaga ode mnie codziennego powtarzania, ten tekst nie daje mi spać od kilku miesięcy. W szaleńczym tempie muszę wyrzucać z siebie koszmarne ilości opisów przeróżnych diet. Jest to strasznie trudne i muszę ten tekst mieć wklepany jak pacierz.
 
Czy wybór tekstów należał do Pani?
Tym razem wszystkim zajmował się Jerzy Satanowski, więc miałam jak "prawdziwa gwiazda" luksusową sytuację. Ufam mu całkowicie, więc zdałam się na niego we wszystkim. Oczywiście dyskutowaliśmy, które teksty się nadają i w tym sensie był to wspólny wybór. Najważniejsze, że nie musiałam się o nic troszczyć, ani o muzyków, ani o miejsce. Podejrzewam, że sama nie zrobiłabym już recitalu, to wymaga ogromnej ilości czasu. Ostatni, który zresztą później owocował mi przez lata, to był recital "Zorba i inni" zrealizowany w poznańskim Teatrze Nowym kilkanaście lat temu.
 
Ale Jerzy Satanowski najważniejsze zadanie miał jako reżyser?
Rzeczywiście, tym razem bardzo był mi potrzebny reżyser. Jurek wymaga ode mnie konkretnych rzeczy i, co najważniejsze, chce zmienić mój wizerunek, do którego przyzwyczaiła się publiczność - silnej, wrzaskliwej baby, którą ostatnio grywałam. Ale to już się skończyło - raz, że schudłam, dwa, że nie musze już niczego udowadniać. W teatrze już mi się ten wizerunek powoli udaje zmieniać, dzięki Krzysztofowi Warlikowskiemu, który zaczął mnie obsadzać w rolach, w jakich by mnie nikt nie obsadził, w filmie jeszcze jest różnie. Teraz piosenka czeka na taki przełom. To wymaga ode mnie pracy, pewnej czujności i doszukiwania się swoich prawd, swoich barw głosu, barw duszy, które do tej pory były prawie wcale nie wykorzystane. A Jurek wydobywa to,
o czym jeszcze nie mówiłam na głos w swoich artystycznych wypowiedziach. Dlatego ten recital jest utrzymany w nastroju stonowanym.
 
Oboje Pani rodzice byli muzykami. Czy wrażliwość na muzykę wyniosła Pani z domu?
Oczywiście. Pierwsze trzy najważniejsze lata, kiedy kształtuje się cała wrażliwość, spędziłam "pod pianinem". Ojciec był wybitnym pianistą, a mama skrzypaczką. Muzyka towarzyszyła mi od dawna, ale nauczyłam się grać sama, bo mama nie posłała mnie do szkoły muzycznej. Bała się, że wybiorę sobie trudny zawód.
 

Rozmawiała Ewa Gałązka  - Gazeta Stołeczna  8 sierpnia 2002